THE LAST OF US – Gustavo Santaolalla

Moje pierwsze zetknięcie z muzyką stworzoną przez Gustavo Santaolalla miało miejsce w okolicy 2005 roku. To wtedy usłyszałem nagranie ze ścieżki filmu Brokeback Mountain, The Wings i byłem pod jego ogromnym, muzycznym wrażeniem. Tyle, że nikt inny w moim otoczeniu nie znał tego nagrania, sam film też był, lekko mówiąc, poza kręgiem zainteresowań moich znajomych. Ja sam interesowałem się muzyką filmową raczej mniej, niż więcej. Trafienie na ten motyw było więc raczej kwestią przypadku, ale znakomicie przełożyło się na moje muzyczne zainteresowania.
Poza tym, co oczywiste, zaowocowało nieco później zapoznaniem się z całą dyskografią Argentyńczyka, bo wiele dobrej muzyki stworzył i całkiem sporo fajnych filmów ozdobił z jej pomocą.

Filmy to jednak nie wszystko, bo Gustavo dał się też namówić do współpracy przy tworzeniu gry i w sumie z tego powodu właśnie się tu spotykamy 🙂
The Last of Us to potężny tytuł, jeden z tzw. „PlayStation Exclusives”, a więc produkcji niedostępnych na żadnej innej platformie.
Co za tym idzie – przemawia za nim jakość w każdym elemencie – grafiki, fabuły, postaci, grywalności oraz oczywiście muzyki.
Wszystko powyższe potwierdziły także oceny krytyków i graczy, a zatem podsumować można to krótko: tytuł-perełka.

The last of us Mamy to na winylu

Cóż za piękna samotność

Wydaje się, że powierzenie oprawy muzycznej kompozytorowi, jakim jest Gustavo Santaolalla również było dobrze przemyślane. To jasne, że muzyka nie mogła być kwestią przypadku, a sam kompozytor ma dość charakterystyczny warsztat.
Zakładano zapewne, że doskonale przypasuje do wizji świata „post-apo”. Tu czeka nas sporo wędrówki, czajenia się oraz ostatecznie mniejszych lub nieco większych potyczek.

Jeśli w dużym streszczeniu można opisać tę grę jako „podróż”, to stworzona muzyka wydaje się jej idealnym towarzyszem. Nie wybiega na pierwszy plan, nie przeszkadza w odbiorze bodźców wizualnych oraz w chłonięciu fabuły. Ale wszystkie inne role wypełnia doskonale. W znacznej części coś tam „brzdęka” sobie w tle, czasem zarzuci jakąś melodią lub trzaśnie grozą z głośnika. Zawsze jednak trzyma fason i znakomicie buduje klimat.
Dla fanów soundtracków ważny będzie jednak fakt, że pomimo dość mocnego „przyklejenia” muzyki do gry, ścieżka z The Last of Us broni się także jako samodzielny produkt. Nie jest to takie oczywiste, zwłaszcza w przypadku gry lawirującej pomiędzy post-apokaliptycznym survivalem i horrorem.
Tutaj jest pięknie. Muzyka pasuje do grania, ale pasuje też do czytania książki, pracy czy innych zajęć. Możecie przy niej robić to, co lubicie 😀

The last of us Mamy to na winylu

Muzyka doczekała się oczywiście wydania na winylu, za które wzięło się Mondo. Wspomniana już kilkukrotnie świetna muzyka, piękny artwork autorstwa Sama Wolfe Connellyego i dwie, 180-gramowe, kolorowe płyty prezentują się miodnie.
A to tylko volume 1, bo dwie płyty to za mało 😉 . Potrzeba było jeszcze kolejnych dwóch, żeby zmieścić całość ścieżki na analogach.
W sumie cieszę się, że Mondo postawiło na dwie części wydania, zamiast upychać wszystko w jednym, czteropłytowym komplecie.
Jakoś tak wygodniej, jakoś tak ładniej.

Wszystko co dobre…

Wcale szybko się nie kończy.
Fani produkcji The Last of Us nadal czekają na premierę drugiej części przygód młodej (ale już nieco starszej) bohaterki, która ma pojawić się w 2020 roku. Tymczasem muzyczny sneak-peak już się pojawił i Mondo wypuściło małą „siedmiocalówkę” z dwoma nagraniami. Wygląda więc na to, że w drugiej części również Gustavo będzie maczał palce. Dobra wiadomość jest taka, że z każdym dniem bliżej do premiery.
I gry, i ścieżki 😉

The last of us Mamy to na winylu

 

Może spodoba Ci się:

Battletech – mechy, rakiety, winyle

KHOLAT OST – strasznie dobry winyl

Uncharted 4 na winylu

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o

Zapisz się do newslettera, aby zawsze być na bieżąco!

Zero spamu!

Tylko powiadomienia o nowych postach.