Jeśli ktoś chciałby zrobić ankietę na ulicach polskich miast i zapytać o najlepsze bajki, które pamiętamy z dzieciństwa, to pewnie pojawiłyby się te najbardziej spodziewane odpowiedzi:
Bolek i Lolek, Reksio, Miś Uszatek czy Miś Colargol, a także Pszczółka Maja, Muminki oraz wiele innych tytułów budzących sentyment. Co niektórzy z Was są pewnie zorientowani, że taka Pszczółka Maja miała z naszym krajem tyle wspólnego, co Gumisie (czyli tylko spolszczony song tytułowy,
który w tym konkretnym przypadku zaśpiewał nieśmiertelny i niezatapialny Zbigniew W.). Ale już takie Muminki, choć nie są naszą rodzimą bajką, to zawdzięczają nam jedną serię oraz wkład w produkcję na rynek europejski. Poza tym… Muminki są przecież takie fajne, co nie?
Polskie Muminki to w rzeczywistości seria Opowiadania Muminków, która została zrealizowana na przełomie lat 70/80-tych w łódzkim studu Se-ma-for. Stworzone oczywiście, jak wszystkie inne serie, na podstawie książek Tove Jansson, bardzo dobrze czuły się w naszej telewizji i są do dziś umieszczane w czołówce ulubionych bajek. Warto wspomnieć, że to nie są Muminki animowane, które nieco później zawitały
w Dobranocce. Opowiadania Muminków były wersją stworzoną w tak zwanej technice półpłaskiej lalki, a specjaliści jednogłośnie wybrali tę serię najbardziej wierną oryginałowi.
Produkcja była to tak udana, że trafiła między innymi na brytyjski rynek telewizyjny, a tam dostało jej się zupełnie nowy podkład dźwiękowy. Skomponowany około 1982 roku soundtrack autorstwa Graeme Millera oraz Steve Shilla charakteryzował się przede wszystkim niebanalnym podejściem. Krótko pisząc: panowie wyciągnęli maksimum dźwięku z minimalnych zasobów sprzętowych i wykonali świetną robotę, nie dysponując jakimś szczególnie wielkim doświadczeniem. Cytując wydawcę: “a foreboding homemade electro-acoustic, new age, synth driven, proto-techno, imaginary world music soundtrack”.
Poniżej zdjęcie edycji limitowanej:
Obecnie całość brzmi… zastanawiająco. Pewnie żadna wytwórnia nie wypuściłaby takiego matriału, gdyby ktoś go stworzył dzisiaj. Dźwięki rodem z czasów ośmiobitowych komputerów, trzeszczące gitary i “brudne” bębny, a do tego cała gama “koślawych” dźwięków, od fortepianu po stukające butelki, syczące zakłócenia taśmy, winyla i znów… komputera. Elektroniki tu całkiem sporo, jeśli wziąć pod uwagę czas tworzenia. Klimat jednak bajeczny i szkoda tylko, że głównie dla Brytyjczyków,
a nie dla nas.
Efekt wydania albumu na winylu zaskoczył samą wytwórnię Finders Keepers, która na kwiecień 2017 zapowiedziała kolejne reedycje. Teraz można kupić go w poszczególnych sklepach, które na czas zrobiły zapasy – również w Polsce.
Może spodoba Ci się:
Ninja Scroll – zdecydowanie ostre cięcie
Dodaj komentarz