W ciągu ostatniego miesiąca – mniej więcej – pojawiło się kilka ciekawych pozycji muzycznych, na które warto zwrócić uwagę. Celowo pominąłem te, o których wszędzie dużo się mówi i pisze,
a skupiłem się na tych mniej promowanych. Kalipo oraz Fourward dostały nieco więcej miejsca na blogu. Nie będzie też o Romae, którego album Love Songs Pt 2 jest opisywany niemal wszędzie.
Nie będzie o nowej EPce Hidden Orchestra, która jest bardzo dobra, ale mało elektroniczna
czy o albumie Drony spod rąk duetu Fisz – Emade, których winyl w ładnej, limitowanej wersji pojawił się w mikołajki. Osobiście wszystkie te pozycje polecam, bo to kawał dobrej muzyki, ale sprawdźcie też, co można znaleźć mniej znanego – począwszy od singli, po albumy długogrające.
David August – the Spell
David to bardzo fajny gość, który bardzo fajną muzykę robi. Ma na koncie długogrający album, kilka EPek i singli. W 2016 roku powrócił po krótkiej przerwie i w maju zaserwował nam bardzo zgrabnego singla J.B.Y. / Ouvert, a teraz, z początkiem listopada wypuścił kolejne dwa utwory na singlu zatytułowanym The Spell.
Już od pierwszych taktów wiadomo, że będzie szybko, skocznie, bardzo energicznie i lekko zaskakująco. Spodziewałem się, że młody Niemiec będzie podążał w kierunku progresywnego house, a tymczasem do uszu trafia lekko połamany, pędzący bit i dźwięki, które kojarzą się z sympatycznym, elektronicznym stylem retro.
Jeśli chodzi o drugą stronę winyla, to tam znajdziemy nagranie A Golden Rush. Po dość długim, mrocznym wstępie i lekko psychodelicznych dźwiękach, w akompaniamencie nieśmiałego pianina
i gitary pojawia się wokal Nelii Kit. Ten natomiast, w towarzystwie przyjemnie wibrujących, niskich tonów i stłumionej perkusji jest znakomitym kąskiem, który idealnie skomponuje się z klubowym parkietem.
Plus: płytę wydaje Counter Records, czyli sublabel Ninja Tune. To jakby samo z siebie oznacza dobry materiał.
Illum Sphere – Glass
Druga w tym miesiącu pozycja spod skrzydeł Ninja Tune, tym razem bezpośrednio. Kusili mnie kolejnymi kąskami z albumu regularnie i nie powiem, trochę byłem ciekaw, co też w całości wyjdzie
i jak to będzie brzmiało.Nie tyle z samej ciekawości, co raczej z powodu oczekiwań.
Brytyjczyk z Manchesteru kupił mnie w 2014 roku swoim debiutanckim albumem Ghosts Of Then And Now i dość długo go maglowałem. Pomimo tego nie znudził mi się i często do niego wracam, a więc sami widzicie – liczyłem, że tym razem będzie podobnie.
Glass to zdecydowanie ciekawy album, wart uwagi. Jest przede wszystkim inaczej, bardziej eksperymentalnie i futurystycznie. Mniej tu rytmicznych bujanek, a więcej ambientu i długich, falujących dźwięków. Paleta brzmień jest bardziej wyszukana. Ta płyta nie spędzi Wam snu z powiek, ale zdecydowanie będzie dobrym, alternatywnym doznaniem. Jest trochę jak ser długodojrzewający – na początku brzmi ok, potem brzmi lepiej, a po wielu przesłuchaniach okazuje się, że to zdecydowanie świetny krążek.
Winyl w kolorze bez koloru, czyli przeźroczystym.
FaltyDL – Heaven Is for Quitters
Drew Lustman wypuścił najnowszy album we własnym labelu Blueberry Records. Nie każdy poszedłby tą drogą tym bardziej, że wcześniej jego albumy wychodziły w mega wytwórniach Planet Mu czy Ninja Tune. Niemniej FaltyDL to nie jakiś mało znany gość. Wręcz odwrotnie – to postać rozpoznawalna w niemal każdym zakątku globu.
Nowy album nieco różni się od poprzednich. Choć produkowany dość długo, bo przez niemal dwa lata, nie tworzy tak spójnej całości, do jakiej przyzwyczaił nas Amerykanin. Wydaje się też, że tym razem znajdziemy w nim mniej eksperymentowania, a więcej sprawdzonych patentów na przyjemne
i rytmiczne nagrania. Słychać to już na przykład w utworze Drugs, singlu promującym album,
w którym wokalnie udziela się cudna Rosie Lowe.
Dla fanów może to być może nie tyle rozczarowanie, co dziwna sprawa. Jeśli natomiast ktoś wcześniej nie miał styczności z twórczością FaltyDL, to ten winyl będzie dla niego zdecydowanie najbardziej lekki i przystępny. Są tu co prawda twory o zabarwieniu alternatywnym, ale jest też sporo przyjaznych melodii, delikatnych bitów i wokali.
Do kupienia na przykład tutaj:
LSB – Content
Trochę mnie płyta LSB zaskoczyła, na szczęście bardzo pozytywnie. Nie liczyłem na jakieś fundamentalne zmiany w stylu Brytyjczyka. Wiedziałem także, że materiał spod jego rąk nie może być słaby. Zaskoczenie polegało na tym, że mimowolnie chciałem zapuszczać album od początku, czasem po to, aby dokładnie się w niego wsłuchać, a innym razem w celu miłego, dźwiękowego podkładu do pracy. W ten sposób pływające, połamane dźwięki towarzyszyły mi nawet przez kilka godzin bez przerwy. A musicie wiedzieć, że nie jestem zwolennikiem katowania albumów do znudzenia.
Po części za taki wynik odpowiada sam gatunek, do którego Luke Beavon już nas przyzwyczaił. Jego utwory to często miękkie, ciepłe nagrania, z charakterystycznymi samplami i znakomicie dobranymi wokalami zaproszonych gości. Tych na płycie nie brakuje i tym razem: Millie Watson, Sense MC, Dain Stuart czy świetni zarówno osobno, jak i w duecie Tyler Daley i DRS.
Jest to świetna propozycja dla osób, które nie mają wielkiego doświadczenia z drum and bass’em
i dopiero witają się z gatunkiem. Wejdzie lekko, jak… nóż w masło. Ciepłe masło.
B.traits – Still Point EP
To niby EPka, ale w rzeczywistości bliżej jej do singla. Za to jakiego! Brianna Price, znana tu i tam jako B.traits, to osoba znakomicie rozpoznawalna na elektronicznej scenie muzyki tanecznej.
Urodzona w Kanadzie, dała się poznać światu na falach radiostacji BBC1, gdzie prezentuje znakomitą selekcję muzyki klubowej. Miała już na koncie świetny singiel Fever, który utrzymany w radosnym klimacie rozkręcał wiele imprez. Teraz przyszła pora na kolejny krok.
Still Point to nie tylko utwór czy EPka. To także pierwsza pozycja w labelu in.toto, który otworzyła Brianna. Co zatem dostajemy na “dzień dobry”? Pierwszy z dwóch utworów, tytułowy Still Point, to zacny kawałek porządnego house’u, świetnie bujający, z motywem przewodnim napędzanym przez pianino. Nóżka sama tupie, bas mięciutko otula, a futurystyczne partie przeplatane są z klasyką dobrze znaną ze starszych nagrań gatunku. Fani klubowych brzmień z pewnością wrzucą to na repeat.
Drugie nagranie, North Shore, to z kolei całkowicie odmienna propozycja. Miękki, połamany bit, plumkające dźwięki i przeciągłe, ambientowe tła. Choć nagranie leci w swoim tempie do przodu, to wydaje się trzymać słuchacza w lekkim, przyjemnym zawieszeniu. Też nieco w starym stylu, ale podane tak, że wydaje się nadzwyczaj współczesne.
Dodaj komentarz